"RÓŻA W RODZINIE" NR 1/112/ Złoty Jubileusz 1958 - 2008

Powrót do okładki RwR

 

 

 

Bieżący numer w całości poświęcony jest ks. inf. Edmundowi Markiewiczowi, proboszczowi parafii p.w. św. Jana Chrzciciela, obchodzącemu w tym miesiącu 50-lecie kapłaństwa. Poniżej wywiad z Jubilatem, jaki przeprowadził Józef Łukasiewicz.

 

 

 

"NIE ZDRADZIŁEM PANA JEZUSA"

 

Jego życie kapłańskie, pełne maryjnej prostoty i pokory, oddane Bogu i Kościołowi, życie pełne ofiary i modlitwy jest naznaczone stygmatem miłości. To miłość Jezusowego serca nieustannie Go porywała, ona była i jest Jego życiową przewodniczką, inspiracją i jedyną nadzieją.

 

Każde powołanie kapłańskie w swej najgłębszej warstwie jest wielką tajemnicą, darem, który nieskończenie przerasta człowieka. Każdy z kapłanów doświadcza tego bardzo wyraźnie w całym swoim życiu. Powołanie jest tajemnicą Bożego wybrania, o czym po wielokroć wspomina Pismo św.: „Nie wyście mnie wybrali, ale ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili i aby owoc wasz trwał.” „I nikt sobie sam nie bierze tej godności, lecz tylko ten, kto jest powołany przez Boga jak Aaron". „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię, prorokiem dla narodów ustanowiłem cię…”

Te natchnione słowa muszą przejąć głębokim drżeniem każdą kapłańską duszę. Proszę zatem Wielebnego Księdza Jubilata, by zechciał opowiedzieć nam o swym wzrastaniu w powołaniu, o swoim pójściu za Chrystusem, którego nade wszystko pokochał. A tej miłości, konsekwencji w wierze i w pójściu za Chrystusem uczył się Ksiądz tutaj, na tej Ziemi Lubelskiej, pośród swych krewnych, rodaków, uczył się w domu rodzinnym pod czujnym okiem pracowitego Ojca i pobożnej Matki.

 

- Zaczęło się w Chełmie…

Urodziłem się w Chełmie w 1933 roku. Ojciec był kolejarzem; miałem dwie siostry, były starsze ode mnie. Przez wiele lat żyliśmy w środowisku kolejarzy. Kamienica, w której mieszkałem, była blisko dworca kolejowego, więc moje dziecięce wycieczki często odbywały się między torami kolejowymi - ku utrapieniu służb kolejowych. Mama prowadziła dom, zawsze cicha, spokojna lubiąca czytać książki.

- Za parę lat wybuchła wojna…

11 września 1939 roku Niemcy zbombardowali Chełm i jedna bomba rozbiła naszą kamienicę. W tym czasie ojciec był poza domem, został powołany do służby wojskowej gdzieś daleko od Chełma. Mama wszystkie dzieci wywiozła na wioskę do Rudy Huty. Tam bardzo podobał mi się drewniany kościółek. Miałem wtedy siedem lat. Otaczała mnie serdeczna rodzina na wskazanej wiosce. Do Chełma wróciliśmy po 20 września zastając armię bolszewicką, która wszystko niszczyła, co napotkała na drodze. Mama znalazła nowe mieszkanie na tak zwanej „Dyrekcji" w blokach kolejarskich. Odnalazł się ojciec. Pracował dalej na kolei i tak pod ciągłym strachem mijały miesiące, lata.

- Jak pamięta Ksiądz lata szkolne?

Szkołę podstawową skończyłem w Chełmie w 1947 roku. Wspominam ją z wielkim sentymentem, nawet rozrzewnieniem. Należałem do harcerstwa, które pochłonęło moje młode myśli. Z podstawówki przeszedłem do liceum handlowego, w którym po pięciu latach nauki otrzymałem świadectwo maturalne w 1952 roku.

- Kiedy w życiu Księdza pojawiła się pierwsza myśl o tym, że nie będzie szukał swojego szczęścia w małżeństwie, ale zostanie księdzem?

W liceum spotkałem wspaniałego kapłana, znanego w Chełmie ks. Zygfryda Berezeckiego. Był opiekunem dużego koła ministranckiego przy kościele mariackim, moim kościele parafialnym. Jego skromnie urządzony pokój na plebani był ze pełen przepadającej za nim młodzieży. Za jego namową przez 4 lata byłem ministrantem. We wspólnocie ministranckiej, przebywając z licznymi kolegami oraz kilkoma klerykami, którzy wcześniej byli ministrantami, poczułem nieprzeparte pragnienie pozostania księdzem. Pragnienie to było bardzo mocne, nie dawało mi spokoju.

- Jak rodzice zareagowali na wieść, że ich syn wybiera się do seminarium?

Rodzicom powiedziałem dopiero w klasie maturalnej, że pragnę wstąpić do seminarium duchownego. Wiadomość przyjęli głuchym milczeniem. Po chwili ojciec zaczął mi tłumaczyć, że to trudne życie. Nie może mi zabronić, ale boi się bardzo, czy to słuszny wybór; długo mi tłumaczył przeciw temu wyborowi. Mama odeszła do drugiego pomieszczenia i płakała. Po pewnym czasie rozmawialiśmy już spokojnie o mojej przyszłości. Decyzja zapadła: - Rób jak chcesz, jeśli jesteś przekonany o słuszności swojego wyboru.

- 19-letni Mundek uwierzył w moc i przyjaźń Jezusa. I ta ufność i miłość kazała młodemu chłopcu opuścić dom rodzinny i podążać za wewnętrznym głosem. Ale czasy były przecież mroczne, głęboki komunizm stalinowski, czasy opresji i prześladowań, UB śledziło, nasłuchiwało, upokarzało wszystkich, a Kościół w szczególności…

Istotnie, w szkole nie mogłem ujawnić swojego zamiaru, bo nie dopuszczono by mnie do matury, choć byłem dobrym uczniem. Po maturze koledzy moi wszyscy otrzymali tak zwany nakaz pracy do różnych miejscowości. Ja natomiast otrzymałem prawo studiowania na wybranej uczelni (takie było wtedy prawo). Maskując się złożyłem papiery na uniwersytet w Poznaniu na wydział prawa, a po cichu zgłosiłem się do należącego do Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Seminarium Duchownego w Lublinie. To było w 1952 roku.

- Co było w seminarium najtrudniejsze?

Lata seminarium minęły w miarę spokojnie, mimo że ojciec w pracy był prześladowany przez UB. Ja też otrzymywałem propozycje wystąpienia z seminarium. Pokusę pokonałem, Chrystus stał się jedynym magnesem pociągającym i 20 kwietnia 1958 roku za zgodą biskupa lubelskiego prof. dr Piotra Kałwy, przyjąłem święcenia kapłańskie.

- Leżąc na posadzce nie myślał Ksiądz: „Na coś ty się odważył? Co cię czeka? Nie jeden raz będziesz leżał na ziemi”.

- Nie miałem wątpliwości, że Jezus jest i będzie ze mną; nie bałem się.

- „Niech mi się stanie" - wyrywało się z Księdza serca…

Radość z przyjęcia kapłaństwa była ogromna. Można to porównać do radosnego lotu ptaka. Nie było żadnych trwożnych myśli przed przyszłością. Służę Bogu i Chrystusowi! Szereg zdjęć, które do dzisiaj posiadam, przypominają moment święceń kapłańskich oraz odprawianej Mszy św. prymicyjnej w bazylice mariackiej na Górze Chełmskiej w Chełmie. Proboszczem tego sanktuarium maryjnego był wówczas ks. Marceli Mrozek. Za niego samego i innych bardzo dzielnych kapłanów, którzy wówczas pracowali w kościele mariackim, często się modlę.

- Bazylika Katedralna Zmartwychwstania Pańskiego i św. Tomasza Apostoła w Zamościu. Proszę powiedzieć o szczególnie wzruszającym wydarzeniu podczas minionych lat.

Jako młody ksiądz zostałem skierowany najpierw do pracy duszpasterskiej we Frampolu. Po dwóch latach, w roku 1960 pożegnałem Frampol i zostałem skierowany do pracy w parafii św. Tomasza Apostoła w Zamościu. Tam główny nurt mojej pracy był skierowany na młodzież kilku liceów, która przychodziła na katechizację do punktu katechetycznego znajdującego się w kolegiacie zamojskiej. Wspominam te czasy z rozrzewnieniem. Mieliśmy kontakt bardzo bliski ze sobą. Młodzież ówczesna widziała w księdzu lidera, przyjaciela. W rozmowach szukała wsparcia, pomocy duchowej i patriotycznej. Na prośbę młodzieży dokonywały się osobne egzaminy maturalne z religii.

- Neogotycki kościół Św. Jana Nepomucena i M.B. Szkaplerznej we Frampolu, to trwało kilkanaście lat. A potem?

W roku 1974 wróciłem do Frampola jako proboszcz parafii. Po dwóch latach, w 1976 zostałem proboszczem parafii Wniebowzięcia NMP w Biłgoraju i jednocześnie dziekanem dekanatu biłgorajskiego. 10 lat pobytu w Biłgoraju, licznych utarczek z władzami komunistycznymi dało mi mocną zaprawę służbie Kościołowi i ludziom w Polsce. Z księżmi współpracownikami postawiliśmy jako cel nadrzędny budowę Królestwa Bożego na ziemi. Liczne prace ekonomiczno-materialne były tylko dodatkiem. Miałem tam radosną okazję potrzeć na entuzjazm wiernych budujących kaplice na obrzeżach Biłgoraja i w kilku wioskach.

- I Janów…

Z parafianami biłgorajskimi często przyjeżdżałem jako pielgrzym przed Cudowny Obraz Matki Bożej Łaskawej Różańcowej. Przez myśl mi nie przeszło, że mogę być kiedyś kustoszem tego Obrazu. A jednak stało się! 9 marca 1986 roku dekretem biskupa lubelskiego ks. prof. dr Bolesława Pylaka zostałem mianowany proboszczem parafii w Janowie Lubelskim. Z tą nominacją wiązała się dalsza nominacja na kustosza sanktuarium i dziekana dekanatu janowskiego. Ksiądz biskup wytyczył mi wielkie cele: rozwinąć kult Matki Bożej, której wizerunek został ukoronowany 8 września 1985 r. staraniem ks. prob. Romana Kwiecińskiego, na którego pogrzebie byłem osobiście 1 lutego 1986 r.

- Czy wtedy, gdy było „pod górkę” odczuwał Ksiądz pomoc MB Janowskiej? Jakie to były momenty?

Przez wszystkie lata pracy w Sanktuarium Maryjnym zawsze odczuwałem obecność i pomoc, za to wyrażam Jej ogromną wdzięczność. Ale z wielką czcią odnoszę się także do osobowości Jana Pawła II. Stojący na Placu Maryjnym pomnik Papieża powstał z inspiracji myśli, że ten człowiek natchniony Bogiem, podobny duszpasterz jak my w parafiach, jest ideałem i wspierającym przyjacielem. Mieliśmy szczęście pracować jako kapłani i wierni w jego obecności. Wiele razy odwiedzaliśmy Go w Rzymie otrzymując błogosławieństwo. Pragniemy, by na dalsze lata naszego życia i pracy, już z nieba, były dla nas drogowskazem, były natchnione Jego duchem.

- Czy łatwo być dzisiaj księdzem?

Wcześniej wielokrotnie pytano mnie czy trudno być księdzem. W odpowiedzi, w szerokiej dyskusji uznałem, że trudno i łatwo. Jeśli przylgnie się całym sercem do Pana Jezusa, nie dzieląc Go „na kawałki”, to służba w kapłaństwie jest piękna i daje szczęście.

- Czy jest Ksiądz równie szczęśliwym księdzem, co proboszczem?

Też zapytano mnie kiedyś, czy jestem szczęśliwszy jako kapłan czy jako proboszcz. Kapłaństwo przynosi duchowe szczęście zastępowania i prezentowania Chrystusa. Urząd proboszcza z mnóstwem rozmaitych zajęć i materialnym potykaniem się, czasami odbiera siły i wywołuje stany frustracji, które trzeba pokonać świadomością, że jest się kapłanem Chrystusa.

- Miał Ksiądz – jako proboszcz w trzech parafiach – kilkudziesięciu wikariuszy. Wielu z nich już jest proboszczami, inni – zapewne będą. Co Ksiądz radziłby tym braciom kapłanom?

W ciągu 34 lat pracy proboszczowskiej współpracowało ze mną 38 kapłanów wikariuszy. Wiele się od nich nauczyłem, może i oni nauczyli się czegoś ode mnie. Wszystkim bardzo serdecznie radzę, by swoją działalność kapłańską na różnych odcinkach pracy diecezjalnej opierali zawsze na przekonaniu: żyję dla Chrystusa, kocham Chrystusa i zastępuję w pracy Chrystusa.

- Co Ksiądz odczuwa, gdy przechadza się po Placu Maryjnym, o czym Ksiądz najczęściej wtedy myśli?

W wolnych chwilach, przechadzając się alejami dróżek różańcowych, które popularnie nazywamy Placem Maryjnym, w każdym miejscu widzę dobrych parafian, czasami z nazwiska ich sobie wymieniam, którzy to miejsce kultu maryjnego budowali i ozdabiali. Mam dla nich w myślach słowa wdzięczności. Myślę jak przez kolejne lata pracy w Janowie i w bardzo hojnej współpracy z parafianami, dokonaliśmy bardzo wielu dzieł duchowych i materialnych. Piękno wewnętrzne kościoła parafialnego przenieśliśmy na zewnątrz, tworząc m.in. dróżki różańcowe. Widzę w wyobraźni bardzo wiele osób zaangażowanych czynnie w życie parafii; to oni we współpracy z proboszczem i wikariuszami tworzyli znaki obecności Maryi w tym miejscu.

- Domyślam się, że po uroczystościach jubileuszowych, w ciszy swojego mieszkania, będzie Ksiądz Infułat zastanawiał się słowami psalmu: „Czym się Panu odpłacę za wszystko co mi dał?” I – jeżeli Ksiądz pozwoli zgadnę odpowiedź: „Na wieki będę sławił łaski Pana” – czy tak?

Tak! Po wielokroć: tak! Przeżywając jubileusz 50-lecia kapłaństwa mam na myśli wielkość dobroci Boga, któremu tak wiele zawdzięczam, i wieloraką dobroć parafian, którzy przesunęli się obok mnie w latach mego pobytu w parafiach. Za moje różnorakie braki - przepraszam Pana Boga oraz ludzi, wśród których one zaistniały. Jestem dumny, że nie zdradziłem Pana Jezusa.

- Życzę Księdzu Infułatowi, aby przez wiele jeszcze lat w zdrowiu i życzliwości ludzkiej sławił Pana. Plurimos annos!

Rozmawiał: Józef Łukasiewicz

T.D

 

do góry

(C) 2001-2008 Webmaster